Przejdź do głównej zawartości

Queen: A Night at the Opera



QUEEN: A NIGHT AT THE OPERA (1975)


1) Death On Two Legs; 2) Lazing On A Sunday Afternoon; 3) I'm In Love With My Car; 4) You're My Best Friend; 5) '39; 6) Sweet Lady; 7) Seaside Rendevouz; 8) The Prophet's Song; 9) Love Of My Life; 10) Good Company; 11) Bohemian Rhapsody; 12) God Save The Queen

W skrócie: Opus magnum.

Wydany w 1974 roku singiel "Killer Queen" zwrócił oczy świata w stronę zepołu Queen, który pomimo sukcesu singla i występu w Top of the Pops nie miał grosza przy duszy i znalazł się w rozpaczliwej sytuacji, w której na gwałt potrzebowali nowego managementu, kogoś kto pokieruje poważnie ich karierą. Wybór padł na Johna Reida, który pod swymi skrzydłami miał m.in. Eltona Johna. Reid wydał zespołowi polecenie by ci udali się do studia nagraniowego i nagrali najlepszy album na jaki ich wówczas było stać. Album stał się zatem ich ostatnia deską ratunku by podrasować swój budżet i mając świadomość, że jeśli album okaże się niewypałem to kariera zespołu dobiegnie końca. "A Night at the Opera" stał się najdroższym albumem nagranym w tamtym czasie zaś końcowa suma sesji nagraniowej wyniosła równowartość dzisiejszej kwoty 320,600 funtów. Przez cztery miesiące zespół dwoił się i troił w siedmiu różnych studiach nagraniowych. Używając 24 ścieżkowej aparatury nagrywającej zespół był w stanie stworzyć drobiazgowe, skomplikowane partie harmonii wokalnych, które uświetniły nagrania "The Prophet's Song" i "Bohemian Rhapsody" oraz pozwoliły na uzyskanie bogatego, wręcz orkiestrowego brzmienia głównie w departamencie instrumentu Briana Maya.

Recenzowany album był pierwszym albumem grupy, który usłyszałem w całości ze starej taśmy szpulowej nagranej prawdopodobniej z trójkowego wieczoru płytowego przez mojego tatę. Do dziś mam do niego ogromny sentyment ale bynajmniej nie przez sentyment jedynie muszę wyrazić swój zachwyt tymi 43 minutami muzyki, która podobnie jak poprzednie albumy grupy skrzy się od pomysłów, różnorodności i bogactwa dźwiękowego. "Noc w Operze" jest synonimem muzycznego rozbuchania i pretensjonalności. Trudno znaleźć inny rockowy album, który uosabiałby lepiej przysłowiowy przerost formy nad treścią. Najbardziej jest to oczywiście widoczne w dwóch wspomnianych wyżej nagraniach czyli "The Prophet's Song" i "Bohemian Rhapsody", w których koniec końców całkiem głupiutki i pozbawiony większego sensu tekst wyartykułowany jest z pomocą niezliczonych nakładek (overdubs) i  opóźnień (delays). Zastosowane efekty tworzą prawdziwą kaskadę dźwięku, piorunuje swą siłą i precyzją. Możemy się jedynie domyślać ile długich, mozolnych godzin muzycy musieli spędzić przy konsolecie miksując i składając w całość te wszystkie niezliczone ścieżki wokalne w erze gdy niedostępne jeszcze były nawet najprostsze komputery.

Na program albumu, obok wspomnianych wielowątkowych kompozycji, składa się dziesięć nagrań, które jeszcze większymi garściami niż wcześniej czerpią z niezliczonych gatunków muzycznych. Jest ciężkie granie spod znaku dwóch pierwszych albumów, czyli otwierająca całość kompozycja "Death on Two Legs (Dedicated to...)" oraz "Sweet Lady". Mercury znów serwuje nam muzyczny kabaret pod postacią nagrania, które absolutnie uwielbiam - "Lazing on a Sunday Afternoon" oraz zabawne "Seaside Rendezvous", jest folk "'39", w którym za mikrofonem stanął Brian May czy też urocza, nieśmiertelna ballada "Love of My Life" z przepiękną partią gitary klasycznej.

"A Night at the Opera" jest idealnym przykładem albumu, który jest muzycznym odpowiednikiem kalejdoskopu. Całość mieni się barwami, nie nudzi ani przez chwilę oraz stanowi największe osiągnięcie artystyczne grupy Queen do dziś doskonale się sprzedające w coraz to nowszych formatach muzycznych. Bez względu na to czy słuchana z czarnej płyty, płyty kompaktowej czy platformy streamingowej płyta pozostaje faworytem zarówno fanów jak i krytyków muzycznych.

Ocena końcowa: 5/5




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"1883" (2021) reż. Taylor Sheridan    Niedawny kilkumiesięczny maraton serialu "Yellowstone" był niezwykle przyjemnym powrotem do stylistyki z pogranicza westernu w nowoczesnym anturażu z wspaniale napisanymi postaciami (zarówno pierwszo jak i drugoplanowymi), niezwykle ciekawym plotem, wspaniałymi zdjęciami, które przenosiły nas w malowniczy pejzaż ogromnego rancza w Montanie gdzie rodzina Duttonów próbuje za wszelką cenę nie dopuścić do przejęcia swojej ziemi przez deweloperów oraz członków Broken Rock Indian Reservation. Serial stworzony przez Taylora Sheridana cieszył się tak ogromną sympatią widzów i uznaniem krytyków, że poproszono Sheridana o przedstawienie w osobnej produkcji losów przodków rodziny Duttonów i w ten sposób powstał serial "1883".    Jak sam tytuł sugeruje w "1883" przenosimy się do okresu niemal dwóch dekad po zakończeniu Wojny Secesyjnej i śledzimy losy pradziadków głównego bohatera "Yellowstone" Johna Duttona-  ...

Queen: Flash Gordon

QUEEN: FLASH GORDON (1980) 1) Flash's Theme; 2) In The Space Capsule (The Love Theme); 3) Ming's Theme (In The Court Of Ming The Merciless); 4) The Ring (Hypnotic Seduction Of Dale); 5) Football Fight; 6) In The Death Cell (Love Theme Reprise); 7) Execution Of Flash; 8) The Kiss (Aura Resurrects Flash); 9) Arboria (Planet Of The Tree Men); 10) Escape From The Swamp; 11) Flash To The Rescue; 12) Vultan's Theme (Attack Of The Hawk Men); 13) Battle Theme; 14) The Wedding March; 15) Marriage Of Dale And Ming (And Flash Approaching); 16) Crash Dive On Ming City; 17) Flash's Theme Reprise (Victory Celebrations); 18) The Hero. W skrócie: Pierwszy flirt zespołu z muzyką filmową i zarazem, jak dotąd, najsłabsza pozycja w dyskografii. Muzykę do filmu Mike'a Hodgesa "Flash Gordon" poznałem na parę lat przed obejrzeniem samego filmu, który ku memu niedowierzaniu któregoś pięknego dnia wyemitowała polska telewizja w pierwszej połowie lat 90' XX wieku. D...
BILLIE EILISH - HIT ME HARD AND SOFT, 2024         Debiut Billie Eilish "When We All Fall Asleep, Where Do We Go?" z 2019 był albumem, który podobnie jak "Pure Heroin" Lorde, przemówił do mnie swą warstwą muzyczną od pierwszego przesłuchania. Jakże była to wtedy świeżo brzmiąca kolekcja piosenek, jakże fantastyczny dźwiękowy świat zbudowała artystka wraz ze swym uzdolnionym bratem Finneasem O'Connellem. Nic więc dziwnego, że świat legł u stóp rodzeństwa O'Connell zaś Billie, zupełnie zasłużenie, została jedną z największych gwiazd współczesnej muzyki pop i zdobywczynią dziesiątek prestiżowych nagród (w tym statuetki Oscara). Drugi album "Happier Than Ever" z 2021 roku nie przypadł mi do gustu, nie zasilił kolekcji płytowej. Poza pojedynczymi utworami prawie 60 minut z Billie i muzyką, która nie miała już takiej siły rażenia jak ta zawarta na debiutanckim albumie, wydało mi się czymś ponad moje siły. W końcu przyszedł 17 dzień maja 2024, dzień w któ...