wtorek, 20 grudnia 2016

Greg Lake - Moje Pożegnanie.



7 grudnia 2016 roku w wieku 69 lat zmarł Greg Lake, dla wielu z nas artysta, którego niezapomniany, charakterystyczny, ciepły, nieco bajkowy głos jest znakiem rozpoznawczym takich albumów jak "In the Court of the Crimson King". "Tarkus" czy "Brain Salad Surgery". Greg Lake był basistą i wokalistą dwóch niezmiernie ważnych dla historii muzyki rockowej zespołów - King Crimson oraz tria Emerson Lake & Palmer. Albumy z tymi grupami zapisały się złotymi głoskami na kartach historii rocka progresywnego i stanowią po dziś dzień źródło odniesień, fascynacji i inspiracji dla kolejnych pokoleń muzyków i słuchaczy.

Po raz pierwszy głos Lake'a usłyszałem gdy przez ojca jednego z moich szkolnych kolegów użyczona mi została celem skopiowania kaseta magnetofonowa z debiutem King Crimson z 1969 roku. Pierwszy utwór z tej płyty - "21st Century Schizoid Man" z przesterowanym głosem Lake'a obwieszczającym tekstem Pete'a Sinfielda apokalipsę i zmierzch człowieka zrobił na mnie ogromne wrażenie. Bez jakichkolwiek efektów nałożonych na wokal są pozostałe cztery nagrania, podczas wysłuchania których Greg Lake zaczarował mnie swoim głosem po raz pierwszy. Dalej było już jak z płatka, nabyłem pozostałe albumy z głosem i basem Lake'a. Zarówno karmazynowy "In the Wake of the Poseidon" jak i pozycje z dyskografii Emerson Lake & Palmer. Z katalogu ELP szczególnie ukochałem fragment "Pictures at an Exhibition" zatytułowany "The Sage" gdzie Lake nie tylko pieści ucho delikatnym ale i dynamicznym wokalem ale także wyśmienicie gra na gitarze akustycznej. "Watching Over You", "Still...You Turn Me On" (szczególnie akustyczna wersja koncertowa z albumu "Welcome Back My Friends to the Show That Never Ends"), "From the Beginning", "C'est La Vie" i absolutnie wywracający świat do góry nogami "Jerusalem" do słów poematu Williama Blake'a. To tylko niektóre z moich ukochanych nagrań z Gregiem w roli głównej. Jest jeszcze przecież utwór tytułowy z drugiej płyty King Crimson "In the Wake of the Poseidon" oraz "Still" Petera Sinfielda z Lake'a gościnnym udziałem. Piękne. Wzruszające.

Lake był świetnym basistą, nieco przyćmionym jednak przez swych kolegów zarówno w King Crimson jak i ELP. Zawsze pozostawał trochę w cieniu gdyż Robert Fripp, gdyż Ian McDonald, gdyż Keith Emerson. Jednak w tych chwilach solowych popisów, gdy na scenie pozostawał sam z gitarą akustyczną, czarował nas niebywale. Choć przez lata głos Lake'a, co oczywiste, mocno się obniżył a sam Lake fizycznie nie przypominał już tego młodzieńca z przełomu lat 60-tych i 70-tych to do końca, przy każdym spotkaniu z jego twórczością był w stanie ukoić moje nerwy, przywołać w pamięci te pierwsze lata zgłębiania ścieżek rocka progresywnego, sprawić że się uśmiechałem.

Po tragicznej śmierci Keitha Emersona w marcu tego roku, śmierć Grega Lake'a sprzed kilkunastu dni zamyka ważny rozdział dla muzyki rockowej. Odtąd będziemy jedynie wspominać te wszystkie ważne nuty, frazy i słowa, bez których życie byłoby wiele uboższe i przyziemne gdyż kto z nas nie kocha karmazynowego "Epitafium" czy suity "Tarkus".

Dziękuję Panie Lake za lata spędzone na posterunku muzyki, którą kocham, za skromność i dystans do świateł jupiterów, do nagłówków prasowych, do pierwszych stron gazet. Historię piszą często skromne, nie rzucające się w oczy osoby. Taką osobą był Greg Lake. Wspaniały muzyk, niezastąpiony wokalista, pogodny człowiek.

You will be missed Sir.