W dniu gdy
piszę te słowa obchodzimy 30-tą rocznicę śmierci basisty grupy Metallica Cliffa
Burtona. Burton, jeśli ktoś nie wie, zginął w wypadku autokaru grupy Metallica
na trasie promującej legendarny album „Master of Puppets” na skutek wypadnięcia
przez okno przy pryczy Kirka Hammetta, którą zajmował tej nieszczęśliwej nocy na
skutek wygranego z Kirkiem zakładu, a którego stawką była noc w
najwygodniejszej z autokarowych prycz. Śmierć Burtona była czystym przypadkiem,
gdyby panowie założyli się dzień wcześniej lub później to dziś wspominalibyśmy
nie Burtona a Hammetta. Life’s a bitch…
Dzisiejsza
smutna rocznica sprawiła, że chciałem dzisiejszy wpis poświęcić muzyce heavy
metalowej, która to w moim życiu jest obecna od zawsze, zarówno w warstwie
wizualnej jak i dźwiękowej. Będąc jeszcze szczylem w podstawówce (którą
ukończyłem w 1995 roku) pamiętam, że w oczy bez przerwy rzucały mi się koszulki
starszych kolegów (którzy wówczas wydawali mi się naprawdę dorosłymi facetami)
z okładkami płyt Megadeth, Death, Metallica czy Cannibal Corpse. W tamtym
czasie, powiedzmy początek lat 90-tych XX wieku, w naszym kraju panowała
zakrojona na naprawdę szeroką skalę kultura kasetowa i właśnie kasety wyżej
wspominanych zespołów stanowiły obiekt westchnień wielu z moich kolegów w
podstawówce, oczywiście piraty, legalne kasety zaczęły pojawiać się u nas
dopiero w 1993 roku. Będąc w podstawówce nie gustowałem w muzyce metalowej,
moim oczkiem w głowie już wtedy był rock progresywny i klasyczny rock spod
znaku Pink Floyd, Led Zeppelin, Queen czy Dire Straits jednakże ten cały
mroczny świat muzyki heavy metalowej wraz z cała swoją upiorną oprawą
przemawiał do mnie w sposób chyba podświadomy by niebawem uchwycić za gardło
także mnie. W moich zbiorach kasetowych zaczęły pojawiać się płyty grupy
Metallica („Metallica”.1991 oraz „Master of Puppets”,1986) , Iron Maiden („Killers”.1981,
„No Prayer for the Dying”, 1990 oraz „Fear of the Dark”, 1992) czy AC/DC („The
Razor’s Edge”, 1990). Były także koszulki Metallici i worek marynarski Iron
Maiden z okładką „Fear of the Dark”). Muzycznie coraz bardziej zaczął ten świat
wabić swymi ciężkimi riffami, niskimi w rejestrze gitarami i mrokiem ziejącym z
atmosfery samej muzyki. Nigdy jednak nie spenetrowałem świata muzyki heavy
metalowej głębiej, tak naprawdę to do dziś (pewnie wstyd się przyznać) nigdy
nie słyszałem w całości żadnej płyty czy to grup Death, Cannibal Corpse czy
Obituary zaś najbliżej do tego świata się zbliżyłem penetrując gruntownie
twórczość szwedzkiej grupy Opeth.
Wraz z
nadejściem ery internetu oczywiście wszystko stało się prostsze dla wówczas
jeszcze nie będącego w stanie w wymarzonym tempie budować własnej, namacalnej
kolekcji płytowej fanatyka muzycznego. W końcu mogłem poznać w całości i co dla
mnie najważniejsze, w porządku chronologicznym historię heavy metalu.
Oczywiście powszechnie panuje opinia, że korzeni tej muzyki należy szukać w
twórczości takich grup jak Black Sabbath, Deep Purple czy Led Zeppelin i wiele
w tym prawdy oczywiście i nie przeszkadza fakt, że wyżej wspomniane grupy z
kolei korzystały pełnymi garściami z bluesa (Debiut Black Sabbath to dla mnie
nadal bardziej blues-rockowy album aniżeli prekursor metalu. Tytuł prekursora i
niedoścignionego wzoru wczesnej muzyki metalowej należy przyznać albumowi „Master
of Reality” Ozzy’ego i spółki) czy muzyki klasycznej czy tez barokowej (Deep
Purple). Sięgając jeszcze bardziej wstecz pierwszym chyba poważnym,
bezkompromisowym, uderzającym swą brutalnością i bezkompromisowością
(oczywiście jak na tamte czasy) nagraniem proto-metalowym był utwór grupy The
Beatles „Helter Skelter” z legendarnego Białego Albumu. Utwór musiał mieć
prawdziwie złowrogą moc skoro na jego wpływ powołał się Charles Manson mordując
w bestialski sposób ówczesną żonę Romana Polańskiego Sharon Tate i czwórkę
innych nieszczęśników. Był tez Queen i ich obłąkany „Stone
Cold Crazy” czy „Sheer Heart Attack” – heavy metal lat 70-tych.
Muzyka
heavy-metalowa czy jakikolwiek pokrewny gatunek nigdy nie zdobyła mojego serca
w sposób w jaki zrobiły to inne gatunki muzyczne ale zawsze była blisko, zawsze
wychodziła naprzeciw gdy była z różnym powodów potrzebna, czy to w chwilach
złości na cały świat, dołka psychicznego wieku dojrzewania czy fizycznego wycieńczenia
gdy napieprzałem kilkudziesięciogodzinne szychty w restauracji na przełomie
wieków. Zapomniałbym o Guns N’Roses, który to zespół był moim ukochanych w
okresie podstawówki i których wieloczęściowe rozbudowane kompozycje z
podwójnego, absolutnie rewelacyjnego, album „Use Your Illusion” zachwycają do
dzisiaj a na tamten czas wydawały mi się absolutnym szczytem możliwości syntezy
metalu z czymś co jeszcze wówczas nie wiedziałem, że nazywa się rock progresywny.
Z biegiem lat moim uszom objawił się gatunek, który pokochałem tak mocno jak z
czasem znienawidziłem czyli Progressive-Metal. Gdy po raz pierwszy usłyszałem albumy
Dream Theater takie jak „Awake” czy „Metropolis 2:Scenes from a Memory” mój
świat stanął na głowie i wydawało mi się, że odkryłem Święty Graal wypełniony
wywarem z sensu życia. Były tez albumy Queensryche czy Fates Warning ale to
Dream Theater na długo zdobyli moją największą sympatię. Wszystko się skończyło
z chwilą gdy nowojorczycy wpadli w przewidywalny, monotonny, wtórny i
najzwyczajniej w świecie nudny cykl płyta-trasa-DVD i tak w kółko. Coś pękło,
coś się wypaliło i obecnie mam ani dla nowych poczynań Dream Theater ani czasu
ani cierpliwości. Z chęcią natomiast wracam do płyt grup, które muzykę heavy
metalową kształtowały. Ogromną estymą darzę dokonania grupy Hawkwind, z której
nota bene wywodzi się jedną z największych ikon metalu – nieodżałowany lider
Motorhead Lemmy, a która to grupa (Hawkwind) dokonała świetnego mariażu stylów takich jak
metal właśnie, space rock i rock progresywny.
Jedną z
podstawowych cech muzyki dla mnie jest to, że muzyka podsycać, podtrzymywać lub
łagodzić ma pewne konkretne emocje, uczucia, stany psychiczne i sięgam po
konkretny rodzaj muzyki wówczas gdy spełnić on ma w moim życiu pewną konkretną
rolę. Metal nigdy nie kojarzył mi się ze złymi emocjami, pomimo całej swojej
aury, która przecież w dużej mierze jest kreacją artystyczną. Pisząc swoją
prace magisterską na temat walki Frank Zappy z amerykańską cenzurą muzyki
rockowej natknąłem się na szereg idiotyzmów dotyczących ukrytych treści
zaszyfrowanych rzekomo w nagraniach grup heavy metalowych i tychże grup
fatalnym wpływie na młodzież. Stek bzdur. Za każdym razem gdy chciałem pozbyć
się złych emocji nie szedłem na zewnątrz przywalić komuś w ryj czy nie
wyżywałem się na domownikach lecz włączałem sobie nagrania grup metalowych (no
dobra trochę było to jednak znęcanie się nad domownikami) i cała złość,
frustracja, agresja mijała. Przychodził spokój. I to jest dla mnie
najważniejsza cecha heavy metalu – metal koi złość i agresję drodzy rodzice.
Pozwólcie zatem swoim pociechom na penetrowanie tego świata jakkolwiek wydaje
się on wam przerażający i niewłaściwy.
Drogi Adamie
OdpowiedzUsuńBardzo mnie raduje to, że zauważasz metal. To miłe. Pewnie każdy nastolatek fascynował się tym przez krótszy, czy dłuższy czas targany bolączkami dorastania. Zawsze powtarzałem że metal jest dla ludzi ‘o delikatnych uszach’ i daje uspokojenie. Kojarzenie z brutalnością jest mylne. Ponadto, ze wszystkich rodzajów muzyki dzisiejszej jest najbliższy korzeniom. Od Betowena przez blues i rock do muzyki etnicznej.
W przeciwieństwie do Ciebie nie lubię szufladkować i w nosie mam daty, studia nagrań itp. Co to jest Mathprog metal? Slavic/viking metal? Nie ma znaczenia. Wolę określać styl mówiąc o zespołach lub muzykach. Przecież emocje są najważniejsze. Zastanawianie się czy DTProjest to jeszcze metal czy progrock a może symphonic?, nie ma sensu. Ważne, że na koncertach Devin Townsend zapominam gdzie zaczyna się rzeczywistość.
Metal ma wiele różnych twarzy. NWOBHM/trash/black/doom/goth math/new/prog/space/christian/folk/viking/ethnic….. kogo to obchodzi?
Polecam Astronomy Domine by VOIVOD – znajdziesz na YT.
Dziękuję Baphomet, czy to ten Astronomy Domine, który rozpoczyna pierwszy album Pink Floyd?
Usuń